POTĘŻNE OSIEDLE W HONGKONGU W PŁOMIENIACH – LUDZIE UWIĘZIENI W WIEŻOWCACH

KIEDY CAŁE OSIEDLE ZAMIENIA SIĘ W OGNISTĄ PUŁAPKĘ

To miał być zwykły dzień w dzielnicy Tai Po na północy Hongkongu. Dzieci wracały ze szkoły, ktoś gotował obiad, inni kończyli zmianę w pracy. W jednym momencie codzienna rutyna zamieniła się w koszmar, o którym mieszkańcy będą pamiętać do końca życia.

Gigantyczny pożar wybuchł w jednym z bloków ogromnego kompleksu mieszkaniowego Wang Fuk Court. To osiedle złożone z ośmiu trzydziestokondygnacyjnych wieżowców, w których mieszkają tysiące ludzi. Wystarczyła chwila, by ogień wyszedł poza pojedyncze mieszkanie i zaczął pożerać kolejne piętra, klatki schodowe i sąsiednie budynki.

Z zewnątrz wyglądało to jak scena z filmu katastroficznego. Wewnątrz – jak najgorszy horror, z którego wielu nie miało szans uciec.

BAMBUSOWE RUSZTOWANIA JAK PALIWO DLA OGNIA

Pierwsze doniesienia mówią, że pożar zaczął się w jednym z bloków objętych pracami remontowymi. Wokół wieżowców stały charakterystyczne dla Hongkongu bambusowe rusztowania. Dla turystów to ciekawostka i symbol miasta, dla mieszkańców codzienny widok, a dla ognia – idealna drabina.

Bambus, suchy i lekki, okazał się dla płomieni jak zaproszenie. Ogień przeskakiwał po konstrukcji coraz wyżej i dalej, aż w końcu objął większość osiedla. Według wstępnych informacji żywioł dosięgnął siedem z ośmiu wieżowców.

Mieszkańcy mówili później, że wszystko działo się dosłownie w oczach. Najpierw dym na jednym piętrze, potem języki ognia w oknach, a po kilku minutach całe elewacje płonęły jak pochodnie. Dla wielu ludzi jedyną drogą ucieczki był balkon albo okno – ale poniżej paliły się już niższe kondygnacje.

KRZYKI O POMOC I PŁACZ NA BALKONACH

Świadkowie opisywali przerażające sceny. Na kładkach, ulicach i parkingach gromadziły się dziesiątki osób, które zdążyły uciec, oraz ci, którzy przyszli szukać rodziny. Jedni trzymali telefony i nagrywali, inni drżeli z bezsilności, patrząc w górę.

W oknach i na balkonach widać było ludzi machających rękami, wołających o ratunek, zasłaniających twarze przed dymem. Wyobraź sobie matkę, która stoi na dwudziestym piętrze z dzieckiem na rękach i zamiast spokojnego wieczoru ogląda, jak ogień zbliża się do jej mieszkania.

Jeden ze świadków powiedział, że dym był tak gęsty, iż trudno było oddychać nawet kilkaset metrów od wieżowców. Inny opowiadał, że słyszał przeraźliwe krzyki dobiegające z wyższych pięter, a potem nagle – ciszę. Takie wspomnienia zostają w głowie na zawsze.

HEROICZNA WALKA STRAŻAKÓW I MIESZKAŃCÓW

Na miejsce wysłano setki strażaków. Według lokalnych władz w akcji brało udział ponad 700 ratowników. To ogromna liczba, ale skala pożaru była jeszcze większa. Wysokie budynki, wąskie klatki schodowe, dym zalewający korytarze – każda próba wejścia do środka była ryzykiem.

Zdarza się, że czytając takie informacje, myślimy o służbach jak o anonimowych mundurowych. Tymczasem wśród ofiar znalazł się 37-letni strażak, który zmarł w szpitalu po odniesionych obrażeniach. Wyszedł z domu do pracy jak zwykle, być może zjadł śniadanie z rodziną, obiecał dzieciom, że wróci wieczorem. Zamiast tego oddał życie, próbując ratować innych.

To pokazuje, jak wysoką cenę potrafią zapłacić ludzie, którzy na co dzień zmagają się z żywiołem. Ranni są także inni mieszkańcy – wielu z nich ma rozległe oparzenia i wymaga długiego leczenia.

RODZINY W NIEPEWNOŚCI – NAJGORSZE JEST CZEKAĆ

Oficjalne komunikaty mówią o co najmniej kilkunastu ofiarach śmiertelnych. Nie jest jednak jasne, ile osób wciąż może znajdować się w środku. To właśnie ta niewiadoma jest dla bliskich najokrutniejsza.

Wyobraź sobie, że twoja mama, brat albo dziecko mieszka w jednym z tych bloków. Wiesz, że był pożar, widzisz nagrania w internecie, ale nie możesz się dodzwonić. Szpitale są przepełnione, listy poszkodowanych niekompletne, służby proszą o cierpliwość. Każda minuta trwa wieczność.

Na chodnikach i w pobliskich parkach ludzie siedzą na ławkach, dzwonią, płaczą, modlą się. Jedna z mieszkanek powiedziała miejscowym mediom, że uciekła tylko z dokumentami w ręku. Jej mieszkanie, oszczędności życia, rodzinne pamiątki – wszystko zostało za nią w płomieniach.

PYTANIA O BEZPIECZEŃSTWO, NA KTÓRE KTOŚ BĘDZIE MUSIAŁ ODPOWIEDZIEĆ

Kiedy kurz opadnie, a ostatnie ogniska pożaru zostaną ugaszone, przyjdzie czas na trudne pytania. Jak to możliwe, że ogień tak szybko opanował aż siedem wieżowców? Czy procedury bezpieczeństwa były wystarczające? Czy instalacje przeciwpożarowe działały prawidłowo?

Szczególnie głośno mówi się o bambusowych rusztowaniach. To tradycyjne rozwiązanie, stosowane od lat, ale w obliczu pożaru okazało się dramatycznie niebezpieczne. Dla ognia były jak autostrada – lekkie, przewiewne, łączące kondygnacje i budynki.

Dla nas, z perspektywy Europy, to ważna lekcja. Niezależnie od kraju, bezpieczeństwo przeciwpożarowe w blokach mieszkalnych nie jest dodatkiem „na koniec inwestycji”, ale czymś absolutnie kluczowym. Warto choćby we własnej klatce zwrócić uwagę, czy drogi ewakuacyjne nie są zastawione, czy gaśnice są aktualne, czy wiemy, gdzie są wyjścia awaryjne. Dopóki nic się nie dzieje, mało kto o tym myśli.

CO MOŻEMY Z TEGO WYNIOSĆ DLA SIEBIE

Łatwo jest przeczytać o tragedii w Hongkongu, pokiwać głową i przejść dalej do kolejnej wiadomości. Tymczasem takie wydarzenia są brutalnym przypomnieniem, jak kruche potrafi być poczucie bezpieczeństwa.

Może warto po takim artykule rozejrzeć się po własnym domu. Czy przed drzwiami nie stoją kartony, wózek, rower? Czy wiesz, jak szybko byłbyś w stanie opuścić mieszkanie w środku nocy, gdyby na korytarzu pojawił się dym? Czy twoje dzieci wiedzą, co zrobić, gdyby usłyszały sygnał alarmu pożarowego?

Tragedia w Tai Po to historia o ogniu, który w kilka minut zabrał ludziom życie, zdrowie i dorobek wielu lat. Ale może też być impulsem, byśmy inaczej spojrzeli na własną codzienność. Bo choć Hongkong wydaje się daleko, strach, rozpacz i bezradność mieszkańców brzmią bardzo znajomo. I dobrze byłoby, żebyśmy nigdy nie musieli ich doświadczać na własnej skórze.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *